Prawdopodobnie tak samo, jak większość współczesnych ludzi, uwieczniano mnie na fotografiach od tak malutkiego, że nie potrafiłem jeszcze chodzić, ani nawet normalnie mówić. Minęły lata i w połowie lat 80-tych przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej. Z tej okazji dostałem w prezencie od chrzestnej mój pierwszy aparat fotograficzny – rosyjskiego Zenita 11 z wymiennym obiektywem stałoogniskowym Helios 2/58. Nie pamiętam, w jaki sposób robiłem nim zdjęcia, ani kto pierwszy w rodzinie się tego nauczył. Wiem tylko, że nie rozumiałem, po co jest na tym tyle pokręteł i co to jest ISO. Najbardziej podobało mi się uruchamianie opóźnionego wyzwalania migawki, stosowane do robienia zdjęć z samowyzwalaczem.
Tak więc dzisiaj wydaje mi się, że zdjęcia Zenitem były robione niejako „na wyczucie”, po czym wywoływane w okolicznych zakładach fotograficznych. I chociaż kojarzę, że zostało na nim zużytych co najmniej kilka rolek filmu, z których każda zawierała 36 klatek, to wciąż mam wrażenie, że nie zrobiłem tym aparatem zbyt wielu zdjęć, a te, które zostały wykonane były tylko zwykłymi fotkami rodzinnymi z różnych spotkań, uroczystości i czasu wolnego.
Na szczęście kilka lat później dostałem od mojego wujka inny, nowocześniejszy aparat. Nazywał się Klepp Pocket Camera K110E, był chyba produkcji austriackiej i prawie w pełni automatyczny - trzeba było tylko samemu przesuwać kolejne klatki. Posiadał wbudowaną lampę błyskową, zasilaną dwoma bateriami R6 i obsługiwał wkłady typu pocket, pozwalające na zrobienie jedynie 24-ch zdjęć, za to można było je wymieniać bez obawy o prześwietlenie filmu.
W porównaniu do Zenita był dziecinnie łatwy w obsłudze. Lekki i nieduży, bez żadnych pokręteł , ani wystającego obiektywu. Taki kompaktowy, poręczny aparat, co wtedy bardzo mi się podobało. Dlatego zrobiłem nim więcej zdjęć, niż poprzednim.
Jednak dzisiaj wiem, że przy nim Zenit jest profesjonalnym, solidnym sprzętem i za to go szanuję.
Nie pamiętam już, jak to się stało, ale pewnego dnia zafascynowały mnie aparaty marki Polaroid. Dlatego, że potrafiły robić „natychmiastowe”, gotowe zdjęcia, już po chwili od ich wykonania. Zapragnąłem mieć taki sprzęt. Rodzice szybko się zgodzili, bo ich też fascynował sposób działania tych aparatów. Więc pewnego dnia, na początku lat 90-tych, pojechałem z ojcem do Śródmieścia i w małym sklepiku, w podziemiach przy Dworcu Centralnym, kupił mi to cudo techniki. Ten Polaroid 636 close-up, także miał budowę w formie jednolitej bryły i był już w pełni automatyczny – wystarczyło tylko wycelować i nacisnąć. Do tego od razu dokupiliśmy dwa tak zwane „ładunki” typu 600 w formie wkładów. Każdy z nich zawierał wbudowaną baterię i zaledwie 10 ramek zdjęciowych, które były wywoływane od razu po naświetleniu. Niestety, ładunki te były wtedy (i dzisiaj są również) dość drogie. Może właśnie dlatego aparat ten był używany najmniej w ciągu kilku lat - mimo, że dawał dużo natychmiastowej radości.
Nieco później skończyłem szkołę średnią, wyprowadziłem się od rodziców i wkroczyłem w życie zawodowe, przez co doświadczyłem wielu różnych problemów, jakie się z nim wiążą. Wtedy przekonałem się też, jak szybko mija czas i jak niewiele go zostaje wolnego. Poza tym, w kolejnych latach zaszły bolesne zmiany w kręgu moich najbliższych. I prawdopodobnie dlatego przez ten czas nie robiłem już żadnych zdjęć.
Do fotografowania powróciłem dopiero około roku 2006-go, gdy kupiłem kolejny telefon komórkowy, mój pierwszy z wbudowanym aparatem cyfrowym. Jednocześnie w ten sposób wstąpiłem w erę fotografii cyfrowej.
Oczywiście wiedziałem, że aparaty w telefonach mają swoje ograniczenia, więc nie zastąpią klasycznego sprzętu, jednak przyzwyczaiłem się do tego i na co dzień mi wystarczały.
Moje życie zawodowe było niestabilne, więc co jakiś czas zmieniałem branże. Trafiłem na takie, w których musiałem robić zdjęcia, gdyż były mi potrzebne do dokumentacji mojej pracy. Ale wtedy to nie była jeszcze pasja, tylko raczej potrzeba.
Minęły kolejne lata, a ja wciąż nie byłem do końca pewny, czy obrałem właściwą drogę zawodową. Trudność wyboru polegała na tym, że nie chciałem być w „tradycyjnym” systemie pracy, gdzie codziennie trzeba być „od-do”, w tym samym otoczeniu i robić ciągle to samo. Jestem indywidualistą ceniącym wolność, dlatego uznałem to za zbyt wielkie ograniczenie i jednocześnie rażącą zależność od pracodawcy. Myślałem raczej o tym, aby działać coś samemu, jednak wciąż nie wiedziałem, co właściwie mógłbym robić, gdyż we wszystkim dostrzegałem jakieś problemy, lub ograniczenia z mojej strony.
I tak pewnego dnia zobaczyłem jakieś piękne zdjęcia w internecie, zachwyciłem się i wtedy pomyślałem, że też mógłbym kiedyś tworzyć takie obrazy, a nawet na nich zarabiać. Wydawało mi się, że w ten sposób właśnie znalazłem odpowiedź na moje rozważania. Wówczas zdecydowałem, że pójdę właśnie tą – fotograficzną drogą.
Odtąd zajmowałem się tym tematem i kierowałem swoje działania w tym kierunku. Zacząłem też czytać w sieci o fotografii i potrzebnym sprzęcie, po czym zaplanowałem zakup nowoczesnego aparatu. Po zebraniu funduszy, na jesieni 2018 roku, kupiłem swoją pierwszą lustrzankę cyfrową - praktycznego i uniwersalnego Nikona D5300. Oczywiście w międzyczasie wciąż pogłębiałem swoją wiedzę o fotografii w Internecie, poznawałem swój aparat i planowałem moje dalsze kroki w tej dziedzinie.
W miarę możliwości pogodowych i czasowych, szedłem w plener i robiłem kolejne zdjęcia, a następnie poprawiałem je na komputerze, przycinałem i kadrowałem tak, jak umiałem.
W międzyczasie zainteresowałem się też fotografią portretową. Zarejestrowałem się na paru portalach modelingowych, aby znaleźć osoby, chcące nieodpłatnie zapozować do moich zdjęć, które następnie ode mnie otrzymywały w systemie wymiany barterowej, czyli tak zwanym układzie TFP (time for photos - czas za zdjęcia). Na początku było ciężko pozyskać takich modeli, gdyż wszyscy chcą dostać super zdjęcia, więc niechętnie pracują z początkującymi, ale w końcu się udało, a potem było już coraz lepiej.
Równolegle poszukiwałem też wiedzy na innych fotograficznych polach, dlatego brałem udział w różnych organizowanych spacerach fotograficznych, co dawało mi nowe spostrzeżenia i doświadczenia, oraz kontakt z innymi pasjonatami fotografii.
Jednak wciąż uważałem, że to za mało, więc w poszukiwaniu dalszej wiedzy i wykształcenia w tym kierunku, zdecydowałem się na podjęcie klasycznej edukacji. Po poszukiwaniach i rozeznaniu się w ofercie na rynku, zapisałem się na 2-letni kurs fotografii do Warszawskiej Szkoły Fototechnicznej. Łatwo nie było, ale ukończyłem go w 2021-szym roku, mimo trwającej pandemii koronawirusa i związanej z nim nauki zdalnej.
Oczywiście, w tym okresie, gdy czas pozwolił, urządzałem sobie kolejne eskapady, w celu odwiedzenia wcześniej zaplanowanych miejsc, które miałem nadzieje uwiecznić jako pejzaże.
Jednocześnie inwestowałem w sprzęt, dokupując kolejne obiektywy i akcesoria, gdyż w miarę postępów w nauce, moja orientacja, wiedza i świadomość potrzeb rosła. Po paru latach zakupiłem aparat pełnoklatkowy, oraz pasujące do niego obiektywy stało- i zmiennoogniskowe. A ponieważ pasje trzeba uprawiać i pielęgnować, więc nadal, co pewien czas, fotografuję krajobrazy w plenerze i czasem uwieczniam ludzi na portretach.
Z perspektywy czasu i moich przemyśleń, jestem pewny, że fotografia dodaje kolorów mojemu życiu. Ale to nie wszystko: daje mi sens poznawania nowych miejsc i ludzi; potrafi dawać radość, ale i dać po uszach, czym motywuje do rozwoju i zdobywania wiedzy; pokazuje drogę, która jest trudna, ale też ciekawa i absorbująca; daje możliwości tworzenia czegoś własnego i osobistego, pozwalając jednocześnie wyrażać siebie, czym wzmacnia również poczucie własnej wartości; umożliwia także zachowywanie i pielęgnowanie wspomnień, zaś ja jestem sentymentalny. A przecież właśnie to wszystko jest potrzebne większości ludzi do zachowania równowagi psychicznej. Sądzę, że fotografowanie może działać także terapeutycznie i relaksująco, podobnie, jak inne dziedziny sztuki. A to jest ważne dla ludzi, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, tak pełnym pośpiechu, napięć i stresu. Dlatego myślę, że to wspaniale, iż obecnie fotografia jest tak bardzo rozwinięta i dostępna praktycznie dla każdego.